czwartek, 18 sierpnia 2011

Cudem z lasu od kotozwierzów ocalona

Otóż wreszcie przyszedł czas na dalsze podłe nabijanie się z fanfika osoby, która w niego włożył kawał serca. Spójrzmy na to dla odmiany z innej niż dotychczas strony. Ta biedna autorka naprawdę starała się, wymyślając fabułę i meandry akcji, pisząc z perspektyw dwóch różnych osób dwoma różnymi gatunkami - opowiadanie i pamiętnik - używając odpowiednich dla prozy zwrotów opisujących wydarzenia i przeżycia, adaptując świat J. K. Rowling do swojej własnej enklawy wyobraźni, dzieląc wreszcie całość tekstu na części trzymające w odpowiednim napięciu niczym koniec kolejnych baśni Szecherezady z tysiąca i jednej nocy, które tym samą śmierć odsuwały o jeszcze jeden dzień. A my tutaj tak po prostu, nieludzko, złośliwie, wkładamy bezlitosne palce do dziur w tym pięknie tkanym materiale opowieści.

Podobno zawsze trzeba dostrzec dobro w drugim człowieku. I ja to czynię. Sam swego czasu pisałem fanfiki i widzę, jak na dłoni, przeżycia autorki w trakcie snucia opowieści o jej ukochanych bohaterach, widzę, jak utożsamia się z Hermioną i właściwie już tylko czeka, kiedy wreszcie będzie mogła pisać o spełnionej, nietoksycznej miłości między nią i Malfoyem. Obserwuję wplatanie siebie w tekst, jakoby wydzieranie własnej duszy i nadawanie za jej pomocą duszy tej historii.

A potem patrzę na ten tekst i ze świadomością, że dostrzegłem już to całe dobro i już wystarczy, stwierdzam, że owa dusza musiała nieziemsko się pokoślawić w trakcie tej przeprowadzki, która była najwyraźniej bardzo długa i hojnie najeżona grubą gęstwiną gramatyki, liściastymi lasami logiki, obronnymi okopami ortografii i koszmarnymi kolczatkami konwencji. Śmialiście się, kiedy Tomowi z "Toma i Jerry'ego" spadały na głowę kowadła i głazy, a potem wychodził spod nich płaski jak naleśnik pod walcem drogowym? Skoro tak, proponuję czytać dalej i mając świadomość, że autor i dzieło to nie to samo, bez skrupułów gromadzić na stare lata zmarszczki mimiczne i nadwerężać przeponę do uzyskania zakwasów.

Oryginał tam, gdzie zawsze. Niebieskie komentarze moje, zielone - Kuby z anglistyki.

--- Hermione & Draco Story ---

czapter eit



Byla coraz blizej owych glosow. Wyszla na jakas polane. Z jej ust wydobyl sie krzyk. Na polanie nie bylo ludzi. Zadnych. Tylko Kocisapry, sworzenia udajace glosy czlowieka, by zwabic do siebie ofiary. [Pierwsze dwie sylaby nazwy stworów kojarzą mi się mgliście z kotami, reszta z "supper". Jedyne konkretne skojarzenie, jakie mam, to Whiskas.] Dala sie zlapac. Powinna o tym pomyslec. [“Powinnam jeszcze kiedyś o tym pomyśleć, hmmm. Hmmm. Ej, zaraz, czy to chce mnie zjeść?”] Teraz bylo juz za pozno, zauwazyly ja. Wielkie oslizgle, zielone cielska zblizaly sie w jej strone. Bylo ich piec. [Było ich piec miotaczem płomieni. Niestety, tym razem Hermiona nie miała go przy sobie.] Hermiona nie miala najmniejszej szansy. [Ale i tak wyjdzie z tego żywa, jak zawsze w bajkach.] Niestety za pozno zrozumiala, ze chce zyc. Szybkim ruchem wyjela z kieszeni rozdzke. Pomyslala nad najlepszym zakleciem. [Za dużo myśli.] Nie mogla nic znalezdz. Byla ak zmeczona, tak wyczerpana...Poza tym bardzo sie bala i wszelkie zasoby jej wiedzy ulotnily sie w tepie blyskawicznym. [Bez zasobów wiedzy błyskawicznie otempiała.] Gdyby byl tu harry, mniej by sie bala. Przypomniala sobie tylko pare marnych czarow z pierwszej klasy. Ale czy rzeczywiscie marnych? [Rozważmy teraz kwestyją witalną, azaliż czary te były rzeczywiście marne? Otóż jest pytanie dla człowieka światłego itd.] Ratowaly jej skore juz minute. [Myślałem, że przez ostatnią minutę trzymał ją z dala od zagrożenia przedłużony, adynamiczny monolog wewnętrzny. Znaczy naprawdę, nawet niczego nie rzuciła.] Moze przez jeszcze kilka minut uda jej sie cos przypomniec? [Tak jest, a kociokwiki, czy jak im tam, poczekają grzecznie.] Malfoy uslyszal jakies glosy. [Trzeba było wybrać niebieską pigułkę.] Potem krzyk. Juz wiedzial, co sie salo. RUszyl w tamta strone. [MEtrum TROchej DOda w TEKście RUchu] Kidy zobaczyl powory [Powory to są, zdaje się, jakieś worki z drugiej ręki.] zmierzajace w strone przestraszonej gryfonki, serce podskoczylo mu do gardla. Momentalnieprzejal sie tym, ze ja straci.
- Granger! -krzyknal z rozpaczy. Obejrzala sie na niego. I to byl jej blad. czar, ktorym sie bronila polecial w strone drzewa [Więc jednak był jakiś czar! Dziękuję za rozjaśnienie.] a pierwszy potwor skoczyl na nia. Juz mial zatopic w niej kly kiedy...
Hermiona obejrzala sie za siebie. [Wyraźnie to ją ocaliło. Siła, z jaką obróciła głowę, ochroniła ją przed atakiem i odrzuciła kocisapra na bok.] Harry wygladal jakby mial zaraz zabic te stwory. [Harry *wyglądał*? Chyba zza drzewa, bo jeszcze nie zdążył się w ogóle pojawić na scenie. Chyba po prostu tam był. W didaskaliach napisanych atramentem sympatycznym.] Rzucal w nie przeroznymi zakleciami. Ron rowniez wykazywal sie niemala odwaga. [W głowie mam obraz Harry'ego rzucającego zaklęcia, podczas gdy Ron zdejmuje koszulę i pręży odważnie muskuł w tle.] Potem spojrzala na Malfoya. [Ruch głowy rzucił na drzewa kolejne dwie bestie.] Tez zaczal walczyc. Ona probowala przeczolgac sie miedzy nogami sworow. Zobaczyly to. [To sprytne bestyje. Ileż to razy ktoś przeczołgał mi się między nogami, a ja nawet nic nie spostrzegłem!] Probowaly ja zlapac, ale malfoy skierowal swoja rozdzke na nie. [Znaczy wcześniej nawalał w drzewa, dla rozgrzewki?] Potem podbiegl do przestraszonej i obolalej dziewczyny. Wzial ja na rece i polozyl w bezpieczniejszym miejscu. [Kociokwiki dalej uprzejmie czekały, aż całe to noszenie na rękach i potrząsanie głowami się skończy.] Potem pozbyl sie paru stworow i przywolal swoja miotle. harry zrobil to samo. [Również pozbył się paru stworów i przywołał swoją miotłę. Nie będę, jego mać, gorszy od Malfoya!] Draco posadzil gryfonke na miotle i objal ja ramieniem, zeby nie spadla. [Z tym, że sam jeszcze nie wsiadł, więc teraz to on spadnie. Iście po dżentelmeńsku.] Kiedy ruszyl zobaczyl jeszcze jak Ron siada na miotle Harrego i razem wzbijaja sie w powierze. [Wzbić jaja w powierze. Komuś się kojarzy Miron Białoszewski?] Malfoy pognal jak srzala do SS. [Zawsze mi wyglądał aryjsko, te blond włosy i perfidne spojrzenie. To tylko potwierdzenie.] Polozyl ja na lozku, ktore wskazala Ponfrey. [Pomfrey. To już któryś raz, kiedy autorka pisze tam “n”. Weznę i ją zaraz ochrzamię.] Na szczescie nie pytala, co sie stalo. [To najwyraźniej subtelny sposób przekonania czytelnika, że również nie chce pytać, co dokładnie się
stało. Wygląda na to, że autorka posłała Hermionę do skrzydła szpitalnego tylko dlatego, że wystraszyło ją parę Whiskasów, które w końcu nie zadały jej żadnych obrażeń cielesnych.]
Na chwile odeszla proszac Malfoya, zeby jej pilnowal [P. Pomfrey wynajęła Malfoya na bodyguarda, żeby jej pilnował. Żeby jej kotobestyje nie zeżarli.] i nie wpuszczajac Harrego i Rona. [Niech żyją wieloznaczne zdania imiesłowowe. KTO nie wpuścił Harry'ego i Rona?]

-NO nie! [PATRZcie ZNOwu TROchej, TYlko w SUmie PO co, NIE poTRZEba TEraz AKcji.] Jego wpuszcza a nas...
- Uspokoj sie Ron!
- Nie! To niesprawiedliwe! Jestesmy jej przyaciolmi! A ten glupi idiota... [...jest głupszy niż my, mądrzy idioci!]
- Pomogl nam. Gdyby nie on, Hermiona bylaby martwa. [No nie wiem, całkiem dobrze sobie radziła samą głową.] [Zdaje się, że gdyby nie Malfoy, Hermiona w ogóle nie poleciałaby do tego lasu. Ale fakt, gdyby nie to, nie można byłoby ocalić jej życia i nie mogliby teraz kłócić się o to, że nie chcą ich wpuścić.]
Ron spojrzal na Harrego spode lba.

-Czemu to zrobilas?! -Malfoy wydarl sie na dziewczyne.
- Bo, ja...Ja juz nie mialam, co ze sobazrobic... [Moja mama zawsze mówiła: "Nie masz co ze sobą zrobić? Rozbierz się i pilnuj ubrania." Z drugiej strony, fanfik mogą czytać nieletni...]
- Co?!
- TY mnie meczyles [Meee! Meee!], wszystko sie zawalilo...- dziewczyna nie wiedziała, czemu wyzala się Malfoyori. [Malfoyoori olelelele yooodleeiiiiiiiiii *grają dudy*] -Moj tata zaginal. [Zaginał kartki papieru na pół do ośmiu razy.] Ja nie mialam sily. [Ja nie miałam siły zagiąć dziewiąty raz.]
- Wiec to prawda... [Można zagiąć tylko osiem razy!]
- Co? -jeknela hermi.
- To, ze prze ze mnie... [Prze sy la bi zo wał Mal foy, bo Her mio na jest tę pa.]
- NO, w wiekrzej czesci tak. [NO! Niech będzie.]
- Granger, ja...Ja przepraszam. Niechcialem, zeby to tak wyszlo.
-otarl lze splywajaca po policzku Miony. -Wiesz...Martwilem sie o
ciebie. Nie chcialem. [Nie chcem, ale się martwiem.] Przepraszam...-wydukal i wyszedl z SS. [Eins, zwei, drei, Alle!] Podszedl do Rona klocacego [Nie, nie. Powinno być “klocatego”.] sie z Harrym.
- Ej Potter! Moze poszlibysce do tej waszej hermiony, co?
- A ty? Miales jej...
- Nie bede szlamy pilnowal!
" A poza tym...Ona nie chce mnie widziec..."

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz