piątek, 27 stycznia 2012

Pomruczność jasna

Jest mi bardzo miło zawiadomić, iż pomimo różnych perturbacji druga część fanfika o Lily i Jamesie właśnie wchodzi na ekrany. Waszych komputerów, oczywiście. Dziś dowiecie się, jakiego koloru oczy miała Lily, z czego robi się sałatkę owocową i jaki jest najlepszy sposób na utopienie swojego starego samochodu w zatoce tak, żeby żona nie miała cienia pretensji.

Oryginał. Moje komentarze są na niebiesko, zaś zielone są autorstwa Kuby-którego-imienia-nie-trzeba-już-nawet-wymawiać-bo-wszyscy-i-tak-go-świetnie-znacie. Oto drugi rozdział - jak to określił Kuba, "rozmruczany"; rzeczywiście, dzisiejsi bohaterowie dużą część przekazu werbalnego podają światu za pomocą mruczenia. Cóż, może są po prostu manekinami do zderzeniowych testów fanfikowych i dlatego tak mruczą. (Za wyłapanie odniesienia pińćpunktów dla znalazcy).


--- Lily & James ---
czapter cfaj


Jej oczy miały taki sam kolor jak Petunii. [Jak co Petunii – nogi? Albo może „jej oczy miały taki sam kolor jak grządka petunii”.] Miała na imię Melisa. [Meliso, poznaj pana Rozmaryna, a tam stoi pani Opuncja.] Była średniego wzrostu. Jej mąż Paul Evans miał krótkie, czarne włosy i brązowe oczy, Był wysoki. Lily jako jedyna z rodziny miała rude włosy i zielone oczy. Była niższa od siostry, ale strasznie szybko rosła. Była chuda (choć dużo jadła, bo kocha jeść [Wcześniej jadła, bo teraz kocha. Jej miłość do jedzenia jest tak potężna, że aż retroaktywna.]) i bardzo ładna. Uwielbiała spać. Jej ulubionym zwierzęciem był jeleń. Lily i Petunia nienawidziły się. [Jeśli tak wygląda nienawiść, to komu potrzebna jest miłość siostrzana?] W mugolskie szkole Lily była świetna z chemii i historii. [Mistrzowie realizmu, uczcie się: Człowiek ma tylko kolor włosu, oczu, wzrost i ulubione zwierzę oraz przedmioty w szkole.] [Dla mnie cały akapit to mniej realizm, a bardziej ćwiczenie z prostych i złożonych zdań polskich.]
Lily poszła do kuchni i zrobiła rodzicom naleśniki z truskawkami i bananami. Do tego wycisnęła sok ze Świeżych pomarańczy i do miski wsypała pokrojone owoce: pomarańcze, banany, truskawki, figi, morele, brzoskwinie, nektarynki i ananasa. [Książka kucharska „Podług Lyly recepty na Ekstraordynaryjne Danja Rychłe”, rozdział III, ustęp XII.]
- I co zrobiłaś na śniadanie?- spytała Petka wbiegając do kuchni.
-Sok pomarańczowy, naleśniki i sałatkę owocową. [Nie jestem w stanie zrozumieć, po co pisać o jednej postaci mówiącej drugiej to, co było napisane w poprzednim akapicie. Ale może to ja mam szokująco dobrą pamięć.] – Nałożyła jedzenie na tacę i wzięła małą czerwoną paczuszkę. Położyła ją na tacy. [Ja też lubię dostawać prezenty upaćkane w jedzeniu nałożonym na tacę.] – Przynieś swój prezent.
-Ach. Już idę.- wybiegła, lecz zaraz wróciła z niebieska paczuszka. [Mianownik, narzędnik, jeden ch… .] [Nie, nie, nie. Evansowie po prostu pochodzą ze Śląska.] Dziewczynki posprzątały stół i nakryły go. Ułożyły na nim pakunki, postawiły kwiaty i jedzenie. Następnie obie siostry [Pamiętajcie – były DWIE! I były siostrami. Nie zapomnijcie. Dwie ich było z jednej maci.] poszły po rodziców.
- Mamo, tato wstawajcie! Śniadanie jest już na stole.- Rozbudziła rodziców Lily. – Tato pamiętasz?
-Nie martw się Lily, nie zapomniałem. – mrugną do niej [Jako Łukasz jestem oburzony brakiem „ł”. Ale bym autorkę walną za to.] - Dziś jest niedziela.
-Przecież dziś- zaczęła Petunia, ale Lily kopnęła siostrę w nogę- Auć! No, dziś jest niedziela.
-Mamo idź do stołu.- Zachęciła mamę Lily [Zachęciła? Mam wrażenie, że gdyby Melisa nie poszła, doszłoby do matkobójstwa.] i podała jej pomarańczowy szlafrok i purpurowe kapcie. [Znowu te grzybki.] –My musimy jeszcze z tata porozmawiać.
Pani Evans wyszła.
-Tato zgodnie z planem masz udawać, że nie pamiętasz o mamy urodzinach- odezwała się Petunia po zamknięciu drzwi.
-Tak, tak wiem. – mrukną pan Evans.- Chodźmy, bo Melisa zacznie coś podejrzewać. [A co, jeśli to nie brak „ł”, tylko czas przyszły, i mamy do czynienia z postmodernistycznym opowiadaniem o podróżach w czasie?]
Wrócili do jadalni i zastali tam, zjadająca już swoją porcję naleśnika, kobietę. [Jakaś kobieta wtranżala ich naleśniki! Ataaaaak!!!]
-Chciałam otwierać prezenty dopiero przy was.- powiedziała- Siadajcie.
-Wszystkiego najlepszego, dużo zdrowia, szczęścia, pomyślności z okazji urodzin!- powiedziały razem siostry.
-I grzecznej Petuni- mruknęła Lily
Pani Evans dostała naszyjnik i parę kolczyków.
Reszta dnia minęła spokojnie, aż do wieczora…[Kiedy to wydarzyło się coś, co na zawsze zburzyło błogi spokój tej rodziny…]
_meliso, choć pojedziemy na zakupy. [Może choć pojedziemy na zakupy, skoro nie chcesz dzikiego seksu?]
-No dobrze. [Umknęło mi gdzieś to wydarzenie, które miało zburzyć spokój. Eee… Zakupy?]
Pan Evans jechał strasznie kręta drogą. [Mam wrażenie, że autorka nie jest w stanie znieść więcej niż jednego „ą” na słowo. Taki rodzaj samoumartwiania.]
-Meliso zamknij oczy- odezwał się pan Evans- I nie otwieraj póki nie powiem, że możesz. Dobrze?
-Yhm.
Dojechali do portu. Pan Evans poprowadził swoją żonę do pomarańczowego statku obwieszonego balonami i napisem: „Wszystkiego najlepszego w dniu urodzin, Meliso” [Statek był cały obwieszony tym napisem. Któryś majtek coś przeskrobał i kazali mu to napisać sto razy.]
-Otwórz oczy – szepną pan Evans- To prezent ode mnie. Kolacja na statku, a potem powrót do domu limuzyną. [Nasz własny samochód utopimy w zatoczce.] Podoba ci się?
- Bardzo- mruknęła pani Evans i pocałowała swojego męża.- Dziękuję. Jesteś kochany.
Zjedli wytworną kolację do ok. 2.00 w nocy, a później wrócili do domu.
W domu dziewczynki już spały. [Oddzielny akapit na jedno zdanie, powtórzenie, zakończenie rozdziału. Mam wrażenie, że autorka próbuje mnie przerazić śpiącymi dziewczynkami.]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz